I want my MTV?

I want my MTV!, śpiewał gościnnie w kultowym utworze Dire Straits Sting. Money For Nothing sławił niemniej kultową stację telewizyjną, która na dobre zmieniła oblicze muzyki – równo 35 lat temu wystartowała Music Television, znana bardziej jako MTV. Niegdyś była głosem pokolenia, wyrocznią trendów i niosła „kaganiec oświaty” seksualnej; dziś jest raczej pośmiewiskiem, popkulturową wydmuszką, która z muzyką niewiele ma wspólnego. Z okazji tej wyjątkowej rocznicy przyjrzyjmy się historii MTV i zastanówmy się przez chwilę: czy na pewno ma ona powody do otwierania szampana?

Czytaj Dalej „I want my MTV?”

Muzak – muzyka, której nie słychać. Felieton

Czy można celowo tworzyć brzmienie z założenia bezbarwne? Pseudodźwięki, grające wypełniacze czasu, natrętna muzyka-tło otaczają nas ze wszystkich stron i stały się nieodłącznym elementem centrów handlowych, wind czy hotelowych lobby. Trudno jest pozbyć się z głowy muzak – jest wszechobecnym, denerwującym, akustycznym zanieczyszczeniem. A może jednak ma w sobie to coś?

Czytaj Dalej „Muzak – muzyka, której nie słychać. Felieton”

Co podoba się wszędzie na świecie? Frédéric Martel, Mainstream

Mainstream to coś popularnego i wszechobecnego: puszka Coli, Myszka Mickey, dżinsy Levisa czy Madonna – wszystkie te elementy to główny nurt, znany i błyskawicznie rozpoznawalny w niemal każdym miejscu na świecie. Z drugiej strony mainstreamowi zarzuca się, że jest mało wymagający, płytki i powierzchowny; bezrefleksyjnie miesza to, co wysokie, z tym co niskie. Czy światem naprawdę rządzą tylko i wyłącznie global hits, a muzykę pop można uznać za ruch historyczny? Na te pytania szukałam odpowiedzi w książce Frédérica Martela Mainstream. Co podoba się wszędzie na świecie?

Czytaj Dalej „Co podoba się wszędzie na świecie? Frédéric Martel, Mainstream”

Top 13: muzyka z reklam (cz. II)

<< CZĘŚĆ PIERWSZA

#8. David Guetta vs The Egg & Citroën, Love Don’t Let Me Go

Inna reklama samochodu to spot Citroëna – tu obecny jest utwór Love Don’t Let Me Go Davida Guetty oraz The Egg. Ten energetyczny, EDM-owy kawałek podkręca „transformersowy” klimat reklamy; uzupełnia go również slogan Alive with technology. Zapewne nieprzypadkowo w reklamie francuskiego auta wykorzystano utwór francuskiego muzyka – w każdym razie efekt jest bardzo dobry, i przyznaję to nie będąc zbytnią entuzjastką Citroënów.

#9. Beyoncé, Britney Spears, Pink & Pepsi, We Will Rock You

Dla marki Pepsi trzy księżniczki popu, Beyoncé Knowles, Britney Spears i Pink, wystąpiły w rolach rzymskich gladiatorek i zaśpiewały We Will Rock You Queen. Dla jednych być może profanacja oryginału (plus występujący w epizodycznej rólce Enrique Iglesias), ale ostatecznie wyszedł z tego całkiem fajny obrazek. W każdym razie bardzo rozpoznawalny i popularny, bo wiele osób zapamiętało tę reklamę. 

#10. Beyoncé & Pepsi, Grown Woman

Jak już jesteśmy przy reklamach Pepsi: 2013 roku marka podpisała kontrakt z największą diwą show-buisnessu. Owocem tej współpracy jest spot Mirrors – ćwicząca przed lustrami Beyoncé nie jest do końca zadowolona z efektów. W pewnym momencie sięga po puszkę, a w lustrze widzi… siebie w wielu wcieleniach. Wspomnienia przywołują Miss bootylicious z czasów Destiny’s Child, początek kariery solowej w Crazy In Love oraz błyszcząca rękawiczka z Single Ladies (Put A Ring On It). Reklama bardzo w stylu zarówno Beyoncé, jak i Pepsi, a kawałek Grown Woman pasuje tu idealnie.

#11. The Kinks & Coca Cola, Lola

Warto również zajrzeć do tego, co robi konkurencja: spot Coca Coli z 2007 roku to pomysł genialny w swej prostocie. Łatwo zapadająca w pamięć piosenka The Kinks Lola to gra słów z nazwą produktu, a dopełnieniem jest sympatyczna, nieco zwariowana reklama. I znów zabawa z różnymi wykonaniami melodii: Coca Cola to w końcu napój dla każdego; każdy może więc wyśpiewać swoją własną Lolę. Marka od lat wierna jest swojej tożsamości i komunikuje radością – i choć ja za tym napojem nie przepadam, spot uważam za bardzo dobry i pozytywnie zakręcony.

#12. Lady Gaga feat. Tony Bennett & H&M, It Don’t Mean A Thing (If It Ain’t Got That Swing)

W tym zestawieniu po raz kolejny pojawia się Lady Gaga – w 2014 roku artystka nagrała przebojową płytę Cheek To Cheek, na której wykonała jazzowe przeboje z Tonym Bennettem. Ich piosenka It Don’t Mean A Thing (If It Ain’t Got That Swing) została wykorzystana w zimowej kampanii marki H&M, a towarzyszył jej pogodny, świąteczny spot. Plusem tej reklamy jest jej lekkość, a uroku dodaje jej właśnie ten kawałek. Wiele brokatu, cekinów i szampańskiej zabawy, a Gaga w odschoolowym afro wygląda naprawdę dobrze!

#13. Selah Sue & Kinder Bueno, This World

Wenecja, półmrok, aura tajemnicy, a na koniec słodki pocałunek od przystojnego wampira. Choć czekolada nie należy do moich ulubionych smaków (a prawdę mówiąc: nie należy do nich w ogóle…), reklama Kinder Bueno zwróciła moją uwagę. Przyciągnęły mnie nie łakocie (ani nie wampiry), lecz właśnie muzyka: This World Selah Sue to kawałek szalenie zmysłowy i doskonale pasujący do klimatu spotu. Dzięki tej reklamie piosenka ta stała się niezwykle popularna i często można usłyszeć ją w radiu.

Znacie jeszcze jakieś interesujące kawałki wykorzystane w reklamach? Zdarza się wam oszaleć na punkcie usłyszanej w reklamie piosenki? Dzielcie się, podsyłajcie: musiclikeair@gmail.com!

Top 13: muzyka z reklam (cz. I)

Mówi się, że reklama manipuluje odbiorcami i sprzedaje marzenia o idealnym życiu. Marki prześcigują się w wymyślaniu coraz to nowszych spotów i wykorzystują najróżniejsze strategie. Choć mówi się o zjawisku ad blindness, jednym z ciekawszych pomysłów jest wykorzystanie w reklamie chwytliwej melodii – popularna piosenka w nowej aranżacji nieraz zaowocowała ogromną popularnością danej kampanii. Oto przegląd moich ulubionych utworów z reklam!

Czytaj Dalej „Top 13: muzyka z reklam (cz. I)”

Data Videos. Najbardziej kontrowersyjne teledyski (cz. II)

<< CZĘŚĆ PIERWSZA

#8. George Michael, Freek! (2002 r., reż. Joseph Kahn)

Pozostając w postapokaliptycznych i pełnych erotyki klimatach, nie mogłam nie umieścić w tym zestawieniu klipu George’a Michaela. Cyborgi przypominające klimaty filmu Blade Runner, tancerki w lateksowych strojach oraz sam wokalista jako prowokator łóżkowych ekscesów na pewno nie należą do grzecznych. Klip wywołał ogromne kontrowersje i został ocenzurowany przez MTV, ale mimo wszystko zdobył dość dużą popularność. Szczególnie chwalili go sobie amerykański fetyszyści… co specjalnie chyba nie dziwi.

#9. Lady Gaga, Alejandro (2010 r., reż. Steven Klein)

Pamiętam, że gdy tylko w sieci pojawił się teledysk do Alejandro, autentycznie zareagowałam ogromnym plaskaczem. Nie z zażenowania czy wstydu – była to raczej ogromna obawa o karierę Gagi, bo obawiałam się, że piosenkarka strzeliła sobie w stopę takim teledyskiem. Rzekomo inspiracją do powstania klipu była miłość gejowska i podziw dla niej – patrząc na grupę tancerzy w szpilkach i kabaretkach, zakonnicę połykającą różaniec czy sceny S&M trudno w to uwierzyć. Liga Katolicka zaatakowała nawet Gagę, zarzucając jej bluźnierstwo, a oliwy do ognia dodały sceny wykorzystujące nazistowską symbolikę. Minęło trochę czasu, emocje opadły, ale klip Alejandro… jednak NIE należy do moich ulubionych.

#10. Rammstein, Mein Teil (2004 r., reż. Zoran Bihac)

Historia dwójki Niemców-kanibali posłużyła za inspirację do utworu Mein Teil. To jest tak chore, że aż fascynujące. Po prostu chce się o tym napisać piosenkę, przyznał wokalista Till Lindemann – w teledysku zaś pojawiają się sceny seksu oralnego z aniołem, tańca baletowego czy miotania się w spazmatycznym szale po podłodze. Pod koniec przebrany za kobietę perkusista „wyprowadza” na smyczy pozostałych członków zespołu, którzy zachowują się jak zwierzęta. Warto też wspomnieć o spektakularnych wykonaniach na żywo – Mein Teil był najbardziej widowiskowym elementem trasy Reise, Reise. Jak zwykle u Rammstein, emocji nie brakowało: wiele ognia, nóż rzeźnicki i gotujący się w kotle Flake. Istne Feuer Frei, KLIK tutaj.

#11. Rihanna, Man Down / Pour It Up (2010 r., reż. Anthony Mandler / 2013, reż. Dion Beebe i Vincent Haycock)

Kto by pomyślał, że popowa gwiazdka Rihanna nakręci takie teledyski. Słowa good girl gone bad nie okazały się być jedynie pustą deklaracją – RiRi znudziła się graniem słodkiej, grzecznej dziewczyny i postanowiła solidnie wstrząsnąć branżą. Postanowiłam umieścić tu dwa najgłośniejsze teledyski Barbadoski: w Man Down zabija ona swojego byłego chłopaka, w Pour It Up zaś pokazuje w całej krasie życie w luksusie. Nie od dziś wiadomo, że Rihanna lubi zaszaleć ze striptizerkami i bardzo ceni sobie niezależność – klipy wywołały ogromne kontrowersje wśród konserwatywnych odbiorców i zostały zablokowane na YouTube w niektórych krajach.

#12. Die Antwoord, Cookie Thumper! (2013 r., reż. Ninja)

O „najbardziej pokręconym zespole świata” pisałam już tutaj – z jednej strony uwielbiamy patrzeć na świrów, bo dostarczają nam rozrywki; z drugiej zaś prowokują, bulwersują, budzą nasze zgorszenie. Klipy i cały wizerunek Die Antwoord są tak pokręcone i przesiąknięte kontrkulturą zef, że dla przeciętnego odbiorcy wydają się po prostu jednym wielkim urwaniem się z choinki. Klip promujący płytę Donker Mag nie jest wyjątkiem i polecam obejrzeć go ze sporym dystansem: zastanawiam się bowiem, czy ten teledysk nie jest przypadkiem rozpaczliwą próbą zwrócenia na siebie uwagi.

#13. t.A.T.u, Ya Soshla S Uma (2000 r., reż. Ivan Shapovalov)

Rok 2000 w muzyce był pełen skandalistów, ale zdecydowanie najgłośniej było o dziewczynach z t.A.T.u. Julia Volkova i Lena Katina zasłynęły tworzonym wokół siebie medialnym szumem – piosenkarki podawały się za lesbijki i na tej historii zbudowały cały swój wizerunek. Prowokowały w teledyskach, podczas występów czy w wywiadach; największym echem odbił się klip do Ya Soshla S Uma, w którym to piosenkarki ubrane w mundurki szkoły katolickiej namiętnie całowały się w deszczu. Tuż przed wydaniem ich trzeciego albumu, Dangerous and Moving, wyszło na jaw, że Volkova spodziewa się dziecka. Znudziło się nam udawanie lesbijek, przyznała wtedy, lecz mimo to zespół działał jeszcze przez kilka lat.

#14. Madonna, Die Another Day (2002 r., reż. Traktor)

Motyw przewodni z filmu o przygodach Jamesa Bonda, Śmierć nadejdzie jutro, to utwór Madonny – naczelna skandalistka branży postawiła więc na inspirowany Agentem 007 teledysk. W klipie do Die Another Day pojawiają się więc sceny z sali tortur, pojedynek z alter ego, przywiązywanie do krzesła elektrycznego czy też zakrwawiona, uciekająca oprawcom piosenkarka. Publicystka Joanna Rydzewska zanalizowała nawet ten teledysk w swojej książce Representing Gender in Cultures: przypuszczała, że tak pełny agresji obraz jest odbiciem bardzo gwałtownego małżeństwa Madonny z Seanem Pennem. Ponadto w jednej z ostatnich scen klipu na krześle elektrycznym pojawiają się zapisane w jidysz słowa, które mogły sugerować jej chęć wyzwolenia się z toksycznej relacji.

A jakie kontrowersyjne teledyski najbardziej zapadły wam w pamięć? Znacie inne prowokujące klipy i artystów? Piszcie: musiclikeair@gmail.com (;

Data Videos. Najbardziej kontrowersyjne teledyski (cz. I)

Nieważne, jak o tobie mówią; ważne, żeby mówili – słowa Marylin Monroe doskonale sprawdzają się w popkulturze. Branża muzyczna nie jest tu wyjątkiem: lista wykonawców, którzy opierają swój wizerunek na kontrowersjach, nie ma końca. Kolejne przygotowane przeze mnie zestawienie klipów dotyczy właśnie tych niepokornych muzyków – dziś zajmę się m.in. teledyskami Marylina Mansona, Rammstein, Lady Gagi czy The Prodigy.

Czytaj Dalej „Data Videos. Najbardziej kontrowersyjne teledyski (cz. I)”

Data Videos. Teledyski inspirowane sztuką (cz. II)

<< CZĘŚĆ PIERWSZA

#6. Cheryl, Parachute (2010 r., reż. AlexandLiane)

Ogromnym sentymentem darzę wszystkie teledyski, w których pojawiają się elementy tańca towarzyskiego. W klipie Parachute jest to mój turniejowy ulubieniec, tango, a wszystkie sekwencje nakręcone w pięknych wnętrzach londyńskiego Eltham Palace. Teledysk jest zmysłowy i pełen wymagającej choreografii – pojawia się w nim również Derek Hough, profesjonalny tancerz i pięciokrotny uczestnik brytyjskiego Tańca z gwiazdami. I choć piosenka jest dość prostym, popowym kawałkiem, za piękny klip daję dużą piątkę!

#7. Oomph! & L’Ame Immortelle, Brennende Liebe (2004 r., reż. ?)

Brennende Liebe, czyli historia Frankensteina opowiedziana nieco inaczej. Niemiecki industrial metalowy zespół Oomph! często sięga po inspiracje z gotyckich powieści czy filmów: w tym klipie wokalista Dero Goi wciela się w rolę szalonego doktora, który próbuje przywrócić do życia swoją ukochaną. Wskutek pomyłki kobieta zakochuje się jednak nie w nim, lecz we Frankensteinie… Kiedyś bardziej lubiłam takie klimaty, dziś już mniej, lecz całkiem ciekawie wrócić jest do dawnej muzyki.

#8. Evanescence, Call Me When You’re Sober (2006 r., reż. Marc Webb)

Kolejnym klipem inspirowanym bajką dla dzieci jest Call Me When You’re Sober EvanescenceAmy Lee jako Czerwony Kapturek we współczesnej wersji, a w roli jej kochanka brytyjski aktor Oliver Goodwill. Choć ja już tak bardzo nie szaleje za gotycką stylistyką (czy to w muzyce, czy w wyglądzie), to z miłą nostalgią obejrzałam ten teledysk. Teraz już tak nie zachwyca jak kiedyś, ale z ciekawości można na niego zerknąć.

#9. Guns N’ Roses, Welcome to the Jungle (1987 r., reż. prawdopodobnie Geffen Records)

W moim zestawieniu musiałam wręcz umieścić najlepszy hard rockowy kawałek ever według VH1. W klipie do Welcome to the Jungle pojawiają się odwołania do dwóch znanych produkcji filmowych: Mechanicznej Pomarańczy Stanleya Kubricka oraz Nocnego kowboja Johna Schlesingera. Niektórzy twierdzą, że w tym klipie znajdziemy również inspiracje filmem The Man Who Fell to Earth Nicolasa Roega – przyznam, że tej pozycji akurat nie widziałam i trudno mi to ocenić. W każdym razie gdy patrzę na młodego Axla, ciężko wzdycham z tęsknotą.

Plus bonus dla fanów kina Stanleya Kubricka: oto kilka innych klipów inspirowanych jego filmami! (KLIK)

#10. Madonna, Hollywood (2003 r., reż. Jean-Baptiste Mondino)

Madonna po raz kolejny pojawia się w tej notce: ikona popkultury czerpie pełnymi garściami ze sztuki w wielu swoich teledyskach czy podczas tras koncertowych. Klip do Hollywood nawiązuje do mitów związanych z ośrodkiem amerykańskiej kinematografii, pokazuje blaski i cienie sławy w LA. Z jednej strony marzenia o pięknie, blichtrze i przepychu; z drugiej zaś ciągła presja bycia na topie, samotność, strach i najróżniejsze uzależnienia. W teledysku tym pojawiają się również nawiązania do twórczości francuskiego fotografa modowego, Guya Bourdina – są to np. scena, w której piosenkarka ma telewizor między udami lub wygina się na fitnessowej piłce. Co ciekawe, prywatnie Madonna jest ogromną fanką Bourdina i stąd też te inspiracje obecne są w klipie.

Jeśli znacie jakieś inne teledyski inspirowane sztuką, dajcie znać – chętnie zerknę! musiclikeair@gmail.com

Dlaczego lubię Lanę Del Rey? (cz. III)

Choć spodziewalibyśmy się raczej, iż wśród muzycznych idoli Elizabeth znajdziemy Arethę Franklin i wiele innych gwiazd minionych epok, za swoje inspiracje piosenkarka uważa między innymi Nirvanę, Bruce’a Springsteena, Janis Joplin i… Eminema. Ciekawe połączenie! Podoba mi się sposób, w jaki Lana czerpie z popkultury i jak się o niej wypowiada, na przykład w pełnej wersji teledysku Ride.

I believe in the country America used to be.

Monolog Lany został z jednej strony uznany za bardzo osobisty i poruszający, z drugiej zaś od razu pojawił się zarzut o banał i nudę. Warte uwagi są jednak słowa na temat kraju, jakim kiedyś była Ameryka – a co za tym idzie, wiarę w purytańską ideę pracy oraz wolność. Słowa te niezbyt się mają do słów piosenki (I’m tired of being fuckin’ crazy, I just ride) i do fabuły teledysku (zaznaczam przy tym, że żeby zrozumieć, trzeba wnikliwie go obejrzeć i pokojarzyć pewne fakty). No właśnie: teledysku, w którym ucharakteryzowana na podlotka bohaterka czule obejmuje sporo starszego od siebie mężczyznę, a następnie wraz z grupą motocyklistów siedzi wokół ogniska i… czuje się dobrze! Jest szczęśliwa między ludźmi, którzy ją rozumieją. Wydaje się bowiem, że Lana nie rozgranicza swego życia prywatnego od wizerunku scenicznego oraz tego, który pokazuje w teledyskach. W wywiadzie dla Daily Mail z 2012 roku podkreśla wagę autentyczności: zarówno siebie, jak i całej swojej twórczości (cytat celowo zostawiony w oryginale): 

I have a personal ambition to live my life honestly and honor the true love that I’ve had and also the people I’ve had around me. If you consider the definition of authenticity, it’s saying something and actually doing it. I write my own songs. I made my own videos. I pick my producers. Nothing goes out without my permission. It’s all authentic. 

Jednak kolejny raz w przypadku Lany kij ma dwa końce: przy okazji premiery płyty Ultaviolence Dawid Karpiuk, dziennikarz działu Kultura w Newsweek Polska podaje w wątpliwość autentyczność piosenkarki:

Autentyczność? Zależy, co przez nią rozumieć. Lana Del Rey łączy w sobie wszystkie wątki dzisiejszej popkultury. Gwiazda pop, hollywoodzka aktorka z czasów złotej epoki, wyzwolona kobieta, zagubiona dziewczyna potrzebująca oparcia silnego faceta, katoliczka szukająca Boga, narkomanka i alkoholiczka obsesyjnie myśląca o samobójstwie, dziewczyna z dobrej rodziny, która zeszła na złą drogę, a ostatnio jeszcze dziewczyna gangstera. (…) Autentyczna czy nie, jest w gruncie rzeczy kwintesencją mitu o bohaterce amerykańskiej popkultury. 

Widząc, jak bardzo tajemniczą i niełatwą do odgadnięcia postacią jest Lana Del Rey, nie chciałabym jej zbyt pochopnie ocenić. Wątpliwościom nie ulega fakt, iż jej gwiazda jak na razie świeci pięknym i obiecującym blaskiem. Choć płytę Ultraviolence uznaję za słabszą niż debiutancka Born to die i Paradise Edition, pod skórą czuję, że sukces jest jej pisany. Jeśli sama Angelina Jolie zaproponowała Lanie, by nagrała piosenkę Once upon a dream do filmu Czarownica… To pomyślną karierę wróżą jej wszystkie znaki na niebie i ziemi. 

Dlaczego lubię Lanę Del Rey? (cz. II)

lena_del_rey

<< CZĘŚĆ PIERWSZA (KLIK)

Długa lista sekretów

Tak, jestem w pełni świadoma, że na temat początków kariery Lany narosło już tyle legend, że nie wiadomo, co jest prawdą. Z dużą dozą prawdopodobieństwa pojawiła się w show-businessie dzięki finansowej pomocy swojego taty, ale który rodzic nie chce wspierać pasji swojego dziecka? Podobno Rob Grant kontroluje karierę córki, trzymając pieczę zarówno nad finansami, jak i nad trasami koncertowymi. Gdy ten zarzut został wyciągnięty na wierzch, hejterzy momentalnie zatarli ręce: bogaty tatuś w dodatku jest pazernym potworem! Ja myślę jednak, że są ku temu powody (choć zaznaczam, że opowieści o przeszłości piosenkarki też nie możemy być w stu procentach pewni). Mimo, że pochodzi „z dobrego domu”, młodziutka Elizabeth była niezłą rozrabiaką: w kulisach Wielkiego Świata szepce się o jej uzależnieniu od narkotyków i alkoholu, włóczęgach w towarzystwie artystycznej bohemy oraz o związkach ze sporo starszymi mężczyznami. Spytam więc: czy to źle, że Lana ma wsparcie od osób, które są dla niej ważne? Szczerze mówiąc cieszę się, że Rob Grant jest zaangażowany w karierę córki – myślę, że pobudki nim kierujące to raczej zapobieganie zachłyśnięciu się Lany show-businessem. Branża muzyczna niejedną gwiazdę wyniosła na piedestał i hołubiła ją tak długo, jak była dumą wytwórni (wyrażaną w dolarach) – nie muszę chyba podawać przykładów gwiazd, które zmagają się z licznymi uzależnieniami, odwykami, problemami rodzinnymi czy chorobami. Patrząc dodatkowo na niezbyt „czystą” przeszłość Elizabeth, to zdecydowanie lepiej zapobiegać niż leczyć. 

Mnie podoba się cały ten wizerunek jakby nieco wycofanej dziewczyny, która prezentuje się raczej dumnie i dostojnie niż nago i błyszcząco. Najbardziej jednak jest mi bliski ten określony typ wrażliwości na świat, skromność, szacunek dla religii w życiu, a przede wszystkim oczy, które są zwierciadłem duszy. Niby i spojrzenie można wytrenować przed lustrem: jeśli chodzi o strojenie minek Lana jest rzeczywiście mistrzynią. Nawet jeśli historie o jej przeszłości są wymyślone na potrzebę promocji, wizerunek się broni – wokalnie bywa raz gorzej, raz lepiej. Niestety, w sieci nie znajdziemy już pełnej wersji słynnego wykonania Blue Jeans z programu Saturday Night Live – dla spragnionych wrażeń: 50 sekund występu i głos, który brzmi jak podłożony), ale milsze wrażenia słuchowe zostawia Video games z programu Davida Lettermana.

Umówmy się: przed laty obalono również talent wokalny Enrique Iglesiasa i nikomu nie muszę udowadniać, że śpiewać nie potrafią m.in. Katy Perry czy Rihanna. Nawet moja ulubiona piosenkarka Medina zaliczyła wokalną wtopę, ale na porażkę przed publicznością składa się wiele czynników – zdarza się, że artysta naprawdę nie ma czasu przygotować się do występu. Słowem: skrzeczenie do mikrofonu i niewyciąganie ozdobników zdarza się najlepszym i musimy się do tego przyzwyczaić.

Pogrzebać Lizzy Grant

Piosenkarce i jej managementowi zarzuca się, iż wszelkie nagrania z wczesnych lat nagle zniknęły z iTunes; wydaje się, jakby sama Lana chciała zatuszować ten dawny wizerunek i dawne brzmienie. Czy i tego samego nie zrobiła Stefani Germanotta, zanim stała się Lady Gagą? Zniknęła więc Lizzy Grant, pseudonim, pod którym wydane zostały pierwsze dwa albumy Elizabeth: Sirens (2005) oraz Lana Del Rey aka Lizzy Grant (2010), i narodziła się Lana Del Rey. Pierwsze piosenki wyciekły jednak jakiś czas później i dziś są ciekawym elementem dyskografii. 

Lana wiedziała, kiedy pojawić się na muzycznej scenie i sprawić, by było o niej głośno. Wykorzystała moment słabości przygasających gwiazd Lady Gagi, Christiny Aguilery, Rihanny czy Katy Perry, jednocześnie podłapując nieco inspiracji od Adele i Amy Winehouse. Będąc od nich tak różną, postanowiła wykorzystać tę siłę. Udało się modelowo, bo publiczność była już zmęczona mdłym popem i etapowaniem wulgarnością: ile można sapać do mikrofonu i łapać się w kroku. Wizerunek Lany był tak kompletnie inny od tego, który reprezentują wyżej wymienione gwiazdy, więc z samej zasady przeciwieństwa po prostu musiał zaowocować sukcesem. Zabudowane sukienki, elegancja, kwiaty wplecione we włosy, a wszystko to okraszone niskim głosem i brzmieniem retro – i oto mamy przepis na gwiazdę. Lana potrafi być elegancka nawet wtedy, gdy śpiewa I’m tired of feeling like I’m fucking crazy (Ride), Fuck yeah, give it to me this is heaven, what i truly want (Gods and monsters) czy My pussy tastes like Pepsi Cola (Cola). 

CZĘŚĆ TRZECIA >>